Co tu dużo mówić. Letnie festiwale (przynajmniej dla mnie) to nieodłączny element wakacji. Powiedzmy, że po zaliczonej sesji zasłużyliśmy na parę dni totalnej wolności i "róbta co chceta" (oczywiście w granicach rozsądku).
Dla mnie, festiwale pokroju Woodstock i Jarocin są wydarzeniami na które czeka się cały rok. Nie ma zapewne dnia, a przynajmniej tygodnia, bym o nich nie myślała. Z tego też powodu na moim dysku zalega multum zdjęć różnych innych "festiwali-marzeń" na które, gdyby tylko znalazły się środki finansowe (lub wehikuł czasu w paru przypadkach ;)), pojechałabym bez zastanowienia.
Pomyślałam, że ten cykl festiwalowy, można by zacząć tak hmm... powiedzmy, że od początku, a przynajmniej od takiego początku, który ja uważam za właściwy.
Wszyscy kojarzą kulturę hippisowską i ogólnie całe to wyzwolenie, wolność, z festiwalem w Woodstock z '69. A wiecie, że było jeszcze coś takiego jak Festiwal w Monterey? Był pierwszym wielkim festiwalem rockowym i odbył się w czerwcu '67 w niekwestionowanej stolicy hippisów, a mianowicie w Kalifornii. Zagrały tam takie gwiazdy jak The Animals, Janis Joplin, Jefferson Airplane, The Jimi Hendrix Experience The Mamas & the Papas, The Who, Scott McKenzie, łącznie 27 grup. Podobno to właśnie ten festiwal, uczynił z Janis Joplin i Jimiego gwiazdy takiego formatu. Ogólnie rzecz biorąc do Monterey zjechało z 200 tysi ludzi. Można powiedzieć, że ten festiwal był zapowiedzią festiwalu w Woodstock, a wielu uważa, że z dzisiejszej perspektywy był on imprezą muzycznie o wiele ważniejszą. Cieszcie oczy:
nie przepadam za festiwalami, wole isc na koncert danego wykonawcy i wieczorem (ew. rano) wrocic do domu. chociaz... kiedys pewnie na jakis sie wybiore, aby zobaczyc, czy duzo stracilam :)
OdpowiedzUsuńpolecam ;) ta atmosferę musisz poczuć, jeśli nie pojedziesz nie dowiesz się o co chodzi ;)
UsuńZgadzam się z komenatrzem wyżej! :)
OdpowiedzUsuńhttp://optymistycznieee.blogspot.com